CIA | 19
<< | ^ | >>


"SMOCZA GÓRA": Opowiadanie konkursowe na temat "Twoja wersja przygód Bilba w okresie od przyjęcia urodzinowego do powrotu do Rivendell"

Kiedy Bilbo Baggins uchodził z Bag End, wciąż brzmiały mu w uszach ostatnie słowa Gandalfa: "Bądź ostrożny, jesteś chyba już dość stary i może też dość rozumny".
- Cóż, czarodziej ma rację - rzekł sobie. - Dość mam Pierścienia. Nie mogę myśleć o nim bez końca. Teraz mam ważniejsze sprawy do załatwienia.
Była piękna noc. Być może ostatnia w Hobbitonie, którą oglądały oczy Bilba.
- Nigdzie gwiazdy nie świecą tak jak w tym miłym zakątku - westchnął ciężko. Ale Bilbo nie potrafił długo się martwić. Zaprzątnęły go inne myśli.

Parę miesięcy temu odbył poważną rozmowę z Gandalfem. Czarodziej od pewnego czasu był bardzo zatroskany. Wreszcie zdecydował się powiedzieć hobbitowi, co leży mu na sercu.
- Mój drogi Bilbo - mówił. - Od dawna mówimy o potrzebie opuszczenie przez ciebie Bag End. Nie możesz dłużej zwlekać - nagle jego oczy dziwnie błysnęły - Z twoim odejściem wiążę pewne plany. Powiedz mi, jeśli nie będzie ci odpowiadało to, o co cię poproszę, ale wysłuchaj mnie uważnie. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
- Jak mógłbym zapomnieć. - odparł Bilbo - Przecież to zaważyło na całym moim życiu.
- Tak - z namysłem rzekł Gandalf. - Kto wie jak to zaważyło na losach całego Śródziemia... Ale nie o tym chcę teraz mówić. Posłuchaj! Przed wieloma wiekami, kiedy na ziemi dopiero zaczęło rozpleniać się zło, żył Glaurung - ojciec smoków. Od niego w linii prostej wywodzą się wszystkie smoki królewskiego szczepu. Jednego nawet miałeś okazję poznać... Tak, to był Smaug. Jednak nie o nim ta opowieść. Widzisz, mój poczciwy hobbicie, chociaż smoki w niedługim czasie stały się potęgą, Glaurung polecił ukryć kilkadziesiąt smoczych jaj. Gdyby zaszły jakieś nieprzewidziane okoliczności, jakieś zagrożenie, smocze plemię nie zginęłoby. Mądry był ojciec smoków, kazał złożyć wszystkie jaja w jednym miejscu i na ich straży postawił jednego ze swych synów - Amluga. Ta stara legenda znana jest tylko wybranym. Jeszcze do niedawna miałem nadzieje, że to po prostu jedna z baśni, ale zaufany przyjaciel potwierdził moje najgorsze obawy. Te jaja istnieją, Bilbo! Czy wyobrażasz sobie, co może się stać, jeśli ktoś odkryje to i zapragnie wykorzystać?. Muszę ci się przyznać, że od pewnego czasu mam dziwne przeczucie. Zaczyna się dziać coś złego. Ciemne chmury znowu zaczynają się gromadzić na południu. Nieprzyjaciel nabiera sił. Nie minie już nas ostateczna rozprawa. Nawet nie mogę pomyśleć o tym, co by się działo, gdyby do złych sił dołączyły smoki. Nie muszę ci chyba przypominać, jak potężne są te stworzenia. Nie mielibyśmy żadnych szans w tak nierównej wojnie. Bilbo, musimy działać. Trzeba zniszczyć smocze jaja.
Hobbit był przerażony wizją roztoczoną przez czarodzieja. Miał już niejakie pojęcie o smokach i wiedział, że to jedne z najbardziej niebezpiecznych stworzeń w Śródziemu. Postanowił pomóc, jak tylko potrafi, w zlikwidowaniu zagrożenia.

Tak właśnie Bilbo Baggins znalazł się na drodze wiodącej do Kamienia Trzech Ćwiartek. Był bardzo ciekawy kto czeka na niego w umówionym miejscu. Postanowił podkraść się cicho pod kamień, aby przyjrzeć się najpierw nowym towarzyszom. Jak pomyślał, tak też zrobił. Czołgając się w wysokiej trawie, bezszelestnie znalazł się na miejscu. Pod kamieniem stały dwie osoby. Jedna w szarym płaszczu, druga w płaszczu zielonym i kapeluszu w tym samym kolorze. Jedną z nich był krasnolud, drugą - człowiek.
Hobbit powoli podniósł się. Zrobił krok do przodu.
- Witajcie. Jestem Bilbo Baggins - przedstawił się, otrzepując ze spodni pył. Człowiek odwrócił się.
- Witaj - odparł. - Gandalf mówił prawdę o tobie. Na przyszłość będę bardziej uważał, mając do czynienia z hobbitami.
Nazywam się Elagor, a to jest Telpur - rzekł wskazując na Krasnoluda.
- Miło mi poznać słynnego włamywacza - ukłonił się Telpur.
Przez chwilę badali się wzrokiem. Pierwsze oględziny wypadły nie najgorzej.
- Cóż, nie będziemy chyba tak stać do świtu, by zostać atrakcją całego Hobbitonu. W drogę! - rzucił Elagor.
- W drogę - chórem odpowiedzieli Bilbo i Telpur.

Tak zaczęła się wędrówka do Rivendell. Zmierzając do Ostatniego Przyjaznego Domu, towarzysze wyprawy starali się poznać jak najlepiej. Jednak Bilbo szybko przekonał się, że dopóki nie znajdzie się w domu Elronda, niewiele dowie się na temat Elagora. Telpur także nie miał dużej wiedzy na ten temat. Krasnoludy nie przepadają za tajemniczymi postaciami. Elagor zaś był taka postacią bez wątpienia. Telpur wiedział, że człowiek ten należy do Strażników - ludzi o niepewnym pochodzeniu, którzy ciągle przemierzają wschodnie kresy w niewiadomych celach.
Podczas podróży do Rivendell nie zdarzyło się wiele, ponieważ Bilbo z towarzyszami posuwali się naprzód nocą i wybierali mało uczęszczane ścieżki. Robili tak, jak radził im Gandalf. Dlatego też znaleźli się na miejscu dość szybko.
Bilbo był szczęśliwy, że znowu zawitał w te strony. Kochał Rivendell, a towarzystwo Elfów przedkładał nad wszystkie inne. Nigdy nie potrafił wyjaśnić, co tak dokładnie czuje przebywając w domu Elronda, ale zawsze ilekroć tu przybywał w jego sercu rozkwitała wiosna. Tak samo było i tym razem. Poczuł lekki, świeży powiew, wkraczając w dolinę Rivendell. Chyba podobnie czuli się Elagor i Telpur, bo na ich twarzach malował się delikatny uśmiech, a w oczach widać było rozmarzenie. Elfy witały ich jak zwykle bardzo życzliwie. Elrond sam wyszedł na spotkanie gościom.
- Witaj, Bilbo, synu Bunga. Dawno już nie widziałem cię w moim domu. Witajcie, Elagorze i Telpurze, miło mi was widzieć - zwrócił się do podróżnych.
- Witaj, Elrondzie - rzekł Elagor. - Staraliśmy się przybyć jak najszybciej, chyba nie spóźniliśmy się.
- Myślę, że nie - odpowiedział półelf - ale teraz nie pora na rozmowę. Wejdźcie do domu i odpocznijcie. Spotkamy się wieczorem.
Zmęczeni wędrowcy posłuchali rady Elronda. Elfy zaprowadziły ich do pokoi. Bilbo miał okazję porozmawiać z dobrym znajomym, którego poznał tu wiele lat wcześniej. Wiedząc, że elf ten czasami zapuszcza się w strony Hobbitonu, poprosił go, by miał oko na Froda.
Wieczorem, gdy słońce zachodziło nad piękną doliną Rivendell, a na niebie zaczęły się pojawiać złote gwiazdy, w wielkiej komnacie domu Elronda rozpoczęła się narada. Brali w niej udział przedstawiciele czterech plemion: elfów, krasnoludów, ludzi i hobbitów. Zgromadzeniu przewodniczył Elrond. On też jako pierwszy zabrał głos, by wyjaśnić wszystkim niewtajemniczonym po co zostało zwołane spotkanie. Ubrany był w białą szatę i gdy przemawiał swoim melodyjnym głosem, nikt nie mógł oderwać od niego wzroku. Kiedy skończył, jeszcze przez chwile trwała cisza. Wszyscy rozważali w myślach to, co usłyszeli. Wiadomości nie były wesołe. Nieprzyjaciel szybko mógł odkryć istnienie starożytnych smoczych jaj. Trzeba było działać natychmiast.
- Uważam, że aby zlikwidować zagrożenie, należy zorganizować wyprawę - mówił Elrond - Nie może jednak wyruszyć w tę niebezpieczną podróż zbyt wiele osób, by nie wzbudzić podejrzeń ciemnych stron. Im mniej będzie uczestników wyprawy, tym szybciej dojdą do celu. Jeśli zechcecie posłuchać mojej rady i rady Gandalfa, bo omawiałem z nim tę sprawę, zgodzicie się, aby przewodnikiem grupy został Elagor. Znacie go wszyscy i wiecie, że to prawy i szlachetny wojownik, który nie zawaha się oddać swego życia w słusznej sprawie. Zresztą Elagor ma pewne porachunki ze smoczym plemieniem i przysięgę, którą powinniśmy uszanować.
Zgromadzenie chętnie zgodziło się z gospodarzem Rivendell. Bilbo zaciekawiony patrzył na niedawnego towarzysza, który stał na środku sali i wyglądał zupełnie inaczej niż podczas podróży. Miał na sobie zielone szaty i pelerynę. Przepasany był złotą szarfą, a za pasem widać było długi miecz. Hobbita uderzył wyraz twarzy wojownika. Elagor stał ze wzniesioną głową. - Dziękuje wam. Zrobię wszystko, by nie zawieść waszego zaufania. Obiecałem na ten miecz - rzekł wyciągając ostrze z pochwy - że nie spocznę, dopóki nie zemszczę się na smoczym plemieniu!
Bilbo z podziwem spoglądał na Elagora. Przyszły przywódca wyprawy stał dumny, a w jego oczach odbijały się języki ognia płonącego w kominku.
- Kogo chcesz wziąć w tę niebezpieczną podróż? - zapytał Elrond.
- Liczę na waszą pomoc w wyborze towarzyszy. Mam tylko jedną prośbę. Gandalf poradził mi, bym na swego pomocnika wybrał Bilba - hobbita, którego znacie wszyscy. Muszę przyznać, że przypadł mi do gustu i bardzo chętnie zabiorę go ze sobą. Oczy zgromadzonych zwróciły się na małego, zawstydzonego Bilba, który siedział w wielkim fotelu. Bilbo wstał i ukłonił się.
- Będę szczęśliwy, jeśli dane mi będzie pomóc ci, Elagorze - powiedział.
- Więc dobrze, mamy pierwszego uczestnika wyprawy, kto będzie następny? - zapytał Elrond.
- My! - chórem odpowiedziało dwóch krasnoludów. Bilbo dopiero teraz zauważył, że obok Telpura siedział jeszcze jeden krasnolud, który był dwa razy grubszy od przyjaciela hobbita.
- Cóż - rzekł Elrond - Telpur i Tulpur, spodziewałem się tego po was. Co ty na to? - zwrócił się do Elagora.
- Bardzo chętnie przyjmę nowych towarzyszy. Dobrze znam Telpura i nie wątpię, że jego brat jest równie zacnym krasnoludem
- odpowiedział.
Zadowoleni bracia uścisnęli dłoń wojownika i z powrotem siedli na ławie.
- Czy ktoś jeszcze przyłączy się do tej czwórki? - spytał pół elf.
- Tak! - zabrzmiał potężny głos. - Ja! - Bilbo obejrzał się. W kącie komnaty stał olbrzymi człowiek. Hobbitowi zdawało się, że gdzieś już go widział. Zapachniało miodem.
- Witaj, Baldurze, synu Beorna w naszej drużynie - rzekł Elagor - Zaszczytem będzie dla mnie stawać ramię w ramię z tak wielkim wojownikiem.
Nagle za drzwiami wszczął się jakiś hałas i ruch. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do sali wpadła kobieta. Zaskoczeni uczestnicy narady spoglądali na nią. Bez wątpienia była elfką i to bardzo piękną. Ubrana po męsku, na ramieniu nosiła łuk i kołczan ze strzałami. Długie włosy związane miała w węzeł, ale podczas biegu jasne pasma wymknęły się z niego i niesfornie falowały dookoła twarzy, tworząc aureolę. Najwidoczniej była zagniewana i wzburzona, bo na jej twarzy znajdowały się wypieki, a oczy błyskały groźnie.
- Elrondzie - rzekła dźwięcznym głosem - nie uda ci się mnie powstrzymać. Beze mnie ta wyprawa będzie daremna. Muszę iść razem z nim - wskazała na Elagora - Takie jest moje przeznaczenie. Musisz się na to zgodzić - zakończyła z rozpaczą.
Elrond długo wpatrywał się w elfkę. Smutek przebił mu się przez twarz. Toczył jakąś wewnętrzną walkę. Wreszcie spokojnie już powiedział:
- To prawda Maano, że nie chciałem zgodzić się na twój udział w wyprawie. Muszę jednak ustąpić. Masz rację. Nie mogę przeciwstawić się temu, co zapisane. Stare pieśni mówią o kobiecie elfie wielkiej wojowniczce. Idź więc.
- Dzięki ci, Elrondzie - wykrzyknęła z radością, padając mu do stóp - Wiedz, że zrobiłeś dobrze.
- Wiem, ale to nie znaczy, że nie będę miał wyrzutów sumienia, puszczając cię w tę podróż.
Na chwilę zapanowała cisza. Przyszli członkowie drużyny spoglądali na siebie niepewnie.
- Skoro wiemy już, kto wyruszy pod Smoczą Górę, porozmawiajmy o trasie waszej podróży. Jeśli przebędziecie pierwszy etap - Góry Mgliste, musicie dojść do wielkiej rzeki Anduiny. Tam czekać na was będzie mój zaufany człowiek. Jego imię brzmi Tassader. Radzę wam, aż do Gór Szarych, płynąć z biegiem tej rzeki. Tassader zna ją bardzo dobrze, ma też zwrotne łodzie roboty elfów, które pomogą wam w podróży. Najdalej za trzy dni wyruszycie. Nie macie wiele czasu, dlatego musimy się spieszyć. Prowiant i wszystko, co będzie wam potrzebne dostaniecie tutaj. Jest tylko jeden, ale za to największy problem. Niestety, legenda o smoczych jajach nie została zapamiętana w całości. Nie wiemy, jaki jest sposób na zgładzenie smoka. Odpowiedź na to pytanie musicie znaleźć w drodze. Wiemy za to, jak zniszczyć jaja. Istnieje pewne zaklęcie, przekazywane z pokolenia na pokolenie wśród elfów. Nauczę was tych słów, ale uważajcie. Nie możecie ich zapomnieć. A teraz zapraszam was wszystkich na kolację - zakończył Elrond.
Po wspaniałej uczcie całą noc słychać było śpiewy w Rivendell. Długo mieli przyszli podróżnicy wspominać te cudowne chwile...

Po paru dniach drużyna wyruszyła z domu Elronda naprzeciw przygodzie. Nie wiedzieli, co czeka ich na tej drodze, ale od nich miały zależeć przyszłe losy Śródziemia, więc gotowi byli na największe poświęcenia.
Przejście przez Góry Mgliste było trudne i wymagało dobrej znajomości terenu. Na szczęście Elagor wiedział, gdzie znajdują się najprzystępniejsze ścieżki i wędrowcy bez większych przeszkód dotarli do starożytnej rzeki Anduiny. Postanowili odpocząć i spędzić tu noc. Bilbo nie był już młodzieniaszkiem, ale radził sobie bardzo dobrze z trudami wyprawy. Ciągle jednak męczyły go dwie rzeczy. Po pierwsze, ciekaw był, kim tak właściwie jest Elagor. Jak dotąd nic pewnego nie dowiedział się o wojowniku. Ale obok zwykłej ciekawości dręczyło go coś jeszcze. Im dalej znajdował się od Pierścienia, tym bardziej niepokoił się. Bywały momenty, w których miał ochotę po prostu zawrócić i znowu zobaczyć swój skarb. Świadomy był jednak, że musi walczyć z tym uczuciem.
Gdy wieczorem zapłonęło małe ognisko, Elagor wybrał się na zwiady, zaś reszta podróżników, rozsiadłszy się wygodnie, słuchała śpiewu Maany.
Bilbo zamyślony wyłapywał fragmenty pieśni. Nagle usłyszał znajome imię - imię Elagora. Zaciekawiony spojrzał na elfkę. Zauważyła ten ruch i przerwała.
- Chciałbyś pewnie dowiedzieć się czegoś o przewodniku naszej drużyny - zwróciła się do hobbita z uśmiechem. - Jeśli chcesz, opowiem ci pewną historię.
Bilbo przysunął się do Maany i z wyczekiwaniem spojrzał jej w oczy.
- Widzisz przyjacielu, wszystko zaczęło się dawno temu. Kiedy elfy toczyły ze złymi mocami wojnę o Beleriand, pomagali im w tym ludzie - Adaini. Za tę pomoc dostali potem w nagrodę wyspę Numenor i od tamtego czasu zwani są Numenorejczykami. Do tych ludzi należały trzy rody. Między innymi ród Bëora, którego potomkiem w linii prostej jest Elagor. Nasz przewodnik w dzieciństwie przeżył okropne wydarzenie. Na wioskę, w której mieszkał z rodzicami, napadł smok. Elagor polował wtedy, a kiedy wrócił, było już po wszystkim. Zastał spalona wieś i pomordowanych ludzi, między którymi znajdowali się jego rodzice i siostra. Chłopiec nie wiedział co robić, był przerażony. Znalazły go tam elfy i zaopiekowały się nim, ale właśnie tam, na zgliszczach rodzinnego domu Elagor złożył uroczystą przysięgę, że pomści krzywdę rodziców.
Bilbo z przejęciem słuchał opowiadania Maany. Zrozumiał teraz, kim jest zagadkowy przyjaciel.
- Wróciłem - usłyszał głos Elagora - i zobaczcie kogo przyprowadziłem.
Baldur, Bilbo, Tulpur, Telpur i Maana spojrzeli na nieznajomego. Nie był tak wysoki jak Elagor, ale niewiele ustępował mu w szerokości ramion. Czarne krótkie włosy i ciemne ubranie. Oczy ukryte pod szerokim kapturem, który zresztą zaraz nieznajomy zsunął. Przyglądał się ciekawie całej piątce stojącej przy ognisku. Maana drgnęła lekko, gdy jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem przybysza.
- Nazywam się Tassader - odezwał się nieznajomy - i mam być waszym przewodnikiem na Anduinie.
- Witaj! - odpowiedział Tulpur. - Jest zimno. Usiądź i ogrzej się przy ogniu.
W ten oto sposób drużyna poznała Tassadera. Wszyscy byli zadowoleni, że udało im się tak szybko go spotkać, tylko Maana miała dziwne uczucie.
- Nie podoba mi się ten człowiek - szepnęła cicho do siebie. Na tyle jednak głośno by usłyszał ją hobbit. Czyżby przeczuwała przyszłe problemy? Położyła się spać z ciężkim sercem.
Wodna droga okazała się dużo przyjemniejsza od marszu. Jednak krasnoludy nie cieszyły się bardzo z takiego środka transportu, bo członkowie ich plemienia nie przepadają za rzekami. Posuwali się do przodu dość szybko. Czas upływał. Już dziesięć dni płynęli z Tassaderem. Ich przewodnik po Anduinie nie okazał się rozmownym człowiekiem. Mimo, iż nie mówił zbyt wiele, obserwował towarzyszy podróży. Najbardziej odczuwała to Maana.
Pewnego wieczoru zeszli na ląd by odpocząć i zjeść kolację. Następnie ułożyli się do snu. Pierwszy wartę objął Bilbo. Zmierzch zapadł szybko. Noc była ciemna. Bilbo zaczynał drzemać, gdy nagle zauważył coś dziwnego - jasna łunę w głębi lądu. Zastanawiał się co to mogło być, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc postanowił sprawdzić, skąd bije ten blask. Obudził Baldura i Maanę, bo leżeli najbliżej. Zdecydowali, że nie będą zabierać ze sobą reszty kompanii i wyruszyli w stronę łuny.
Musieli przedzierać się przez gęste zarośla, ale w końcu wyszli na otwartą przestrzeń. Zrobili parę kroków i stanęli jak wryci. Przed nimi rozpościerał się niezwykły widok. Widzieli miasto, ale nie było ono zwykłym miastem. Mury, które je otaczały, zdawały się płonąć jakimś ciepłym, wewnętrznym światłem. Budynki miały strzeliste dachy, które było widać z daleka. Całe to miasto zdawało się unosić w powietrzu, otaczała je ze wszystkich stron mgła.
Bilbo przetarł oczy.
- Nie wiedziałem, że w tych stronach znajduje się jakaś osada - rzekł zdziwiony.
- Bo nie znajduje się - odparł Baldur.
- To nie jest zwykła osada - odezwała się Maana - To miasto Cieni Dawnych Dni. Nie wierzyłam, że ono naprawdę istnieje. Kiedyś opowiadano o nim legendy, ale widziało je tylko paru ludzi i nie chciano dać im wiary. Bardzo chętnie obejrzałabym z bliska to miasto.
- Więc na co czekamy? - spytał Bilbo i ruszył w stronę światła.
Maana i Baldur podążyli za nim. Wkrótce znaleźli się pod bramą, która stała otworem. Weszli. Rozejrzeli się. W mieście toczyło się normalne życie. Ludzie chodzili po ulicach. Wchodzili do domów, przystawali, rozmawiali ze sobą, ale było w ich zachowaniu coś dziwnego, wyglądali, jakby byli w półśnie - letargu. Baldur podszedł do jednego z mieszkańców tego dziwnego miejsca.
- Witaj. Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie znajduje się siedziba waszego władcy? - zwrócił się do niego.
Człowiek jednak nie tylko nie odpowiedział na pytanie, ale minął Baldura, jakby w ogóle go nie zauważył.
- Z nimi nie można się porozumieć - wyjaśniła Maana. - Nie widzą nas ani nie słyszą. Oni nie pochodzą z naszego czasu. To tylko cienie... - zamilkła.
Poszli dalej główną ulicą. Prowadziła ona do największego budynku w mieście. Najprawdopodobniej była to świątynia. U jej stóp zauważyli dziwnego człowieka. Wyglądał inaczej niż pozostali mieszkańcy miasta Cieni Dawnych Dni. Był starcem odzianym w łachmany. Spojrzał na trójkę przybyszy i rzekł do nich:
- Witajcie. Spodziewałem się was.
Przyjaciele stanęli zdziwieni.
- Więc widzisz nas? - zapytał Baldur.
- Oczywiście - odpowiedział nieznajomy.
- Kim jesteś? - podjął Bilbo.
- Jestem tylko starcem, ale służę wam radą - odparł.
Towarzysze nie znali tego człowieka, ale coś podpowiadało im, że mogą mu zaufać. Widzieli, że jest dobry i zna cel ich podróży.
- Powiedz, jak mamy znaleźć drogę przez Góry Szare - zwróciła się do nieznajomego Maana.
- Musicie poszukać starej drogi wierzb. Tylko ona zaprowadzi was do Smoczej Góry - bo chyba jej szukacie?
- Tak, jej szukamy - potwierdził Baldur - ale czy nie dasz nam jakiś wskazówek?
- Nic więcej nie mogę wam powiedzieć. Jeszcze tylko jedna rada: uważajcie na szpiega. Doszły mnie słuchy, że ktoś chce na was zastawić pułapkę. A teraz spieszcie się. To miasto nie jest bezpieczne. Jeśli długo się w nim przebywa, można zamienić się w cień i już na zawsze tu zostać.
- Dziękujemy ci. Wierzę, że twoja rada przyda się bardzo - powiedział Baldur.
- Ja także tak myślę - odparł starzec.
Kiedy przyjaciele zawrócili ku bramie, nieznajomy krzyknął:
- Maano, ty wiesz, prawda?
- Tak mistrzu, wiedziałam to zawsze...

Baldur i Bilbo nie zrozumieli, o co pytał starzec, ale nie było czasu na rozmyślania, więc szybko podążali w stronę murów. Gdy oddalili się od miasta, jeszcze raz odwrócili się, by spojrzeć na nie. Zauważyli, że staje się ono coraz bledsze, a mgła wokół niego coraz gęstsza, aż w końcu nawet zarysy budynków zniknęły.
Po powrocie do obozu opowiedzieli, co im się przydarzyło i Elagor, Telpur i Tulpur nie mogli sobie darować, że podczas gdy oni spali, ich towarzysze przeżyli taką przygodę.

Wiele już dni płynęli przyjaciele ku Szarym Górom, aż pewnego dnia ujrzeli cel swojej podróży. Obrazek, który zobaczyli, nie wyglądał zachęcająco. Gołe skały, mnóstwo kamieni i prawie wcale zieleni. Tylko od czasu do czasu na tej niegościnnej ziemi rosły samotne drzewa. Uczestnicy wyprawy musieli pożegnać się z Anduiną i znowu rozpocząć pieszą wędrówkę. Nie sposób opowiedzieć, ile niebezpieczeństw przeżyli, wspinając się na szczyty górskie i schodząc w doliny. Dni tak im się dłużyły, że tracili rachubę czasu. W tej wędrówce towarzyszył im Tassader, który nie chciał opuszczać nowych przyjaciół na najtrudniejszym odcinku drogi. Dopiero kiedy Bilbo zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek dojdą do legendarnej góry, znaleźli starą ścieżkę.
Dróżka ta była prawie całkiem zatarta, ale na jej skrajach rosły olbrzymie wierzby, dzięki którym można było śmiało iść do przodu, nie martwiąc się, że można z niej zboczyć.
Kiedy towarzysze minęli ostatnie drzewo, ujrzeli cel swojej podróży. Smocza Góra wznosiła się wysoko. Jej szczyt przesłaniały gęste chmury.
Hobbit nie wiedział, czy ma się cieszyć czy smucić. Z jednej strony był zadowolony, że ma za sobą trudną wędrówkę, z drugiej - obawiał się starcia ze smokiem.
Przyjaciele postanowili spędzić noc u stóp góry. Każdy z uczestników wyprawy zastanawiał się czy ich misja zostanie wykonana. Dookoła nie było słychać żadnych odgłosów. Szybko zapadła noc, a gwiazdy wydawały się bardzo blade, jakby bały się zabłysnąć jaśniej. Powietrze było ciężkie i Bilbo z trudem oddychał.
Wszystko, co go odtaczało, zdawało się być pełne oczekiwania. Hobbit był niespokojny. Wiedział, że znaków przyrody nie można ignorować. Nagle usłyszał jakieś dziwne dudnienie - jakby daleki grzmot. Przyjaciele spojrzeli na siebie. Elagor, który najszybciej wyczuł niebezpieczeństwo kazał wszystkim schować się za pniem ostatniej wierzby. Grzmot wzmagał się z każdą chwilą. Jeszcze moment i przestraszeni uczestnicy wyprawy ujrzeli źródło tego głuchego odgłosu. Była to lawina. Wielkie odłamy skalne sunęły po stoku góry niszcząc wszystko, co stanęło na ich drodze. Przyjaciele mieli szczęście, że rozbili obóz niedaleko wielkiej wierzby. Teraz zrozumieli, dlaczego drzewa, które napotykali, były tak dziwnie powyginane. Wszyscy ściśnięci stali przytuleni do pnia wierzby, a ziemia drżała pod ich stopami. Po krótkim czasie wszystko ucichło na chwilę, lecz przyjaciele przezornie nie wychylali się zza pnia. Tylko Tassader szczęśliwy, że lawina się skończyła, wyskoczył na otwarty teren. Elagor nie zdążył go zatrzymać. A ta chwila ciszy była tylko przerwą i za moment zaczęły toczyć się jeszcze większe kawałki skalne. Żaden z ukrytych za pniem towarzyszy nie mógł biec na pomoc Tssaderowi, bo kamienny deszcz padał zbyt gęsto. Bezradnie spoglądali na siebie, nie wiedząc, co robić. Gdy największe okruchy skał przetoczyły się koło drzewa, przyjaciele wyskoczyli zza pnia i rzucili się na poszukiwania Tassadera. Mieli nadzieję, że schował się za jakimś blokiem skalnym. Niestety nie udało im się znaleźć nierozsądnego kompana. Tylko jego rozerwany płaszcz leżał niedaleko miejsca obozowiska. Zasmuceni i zrezygnowani siedli obok siebie, patrząc w ziemię. Stracili jednego towarzysza zanim jeszcze weszli w głąb góry. Ten nieszczęśliwy wypadek nie był pomyślną wróżbą. W ich serca wkradło się zwątpienie. Siedzieli tak pół nocy myśląc, co należało robić. Nareszcie Elagor zdecydował:
- Rano ruszamy dalej. Jeśli Tassader przeżył jakimś cudem, będzie musiał poradzić sobie sam. Jest doświadczonym człowiekiem. Nie możemy teraz zawrócić. Mamy do wykonania zadanie - to jest najważniejsze - rzekł.
Rano rozpoczęli wspinaczkę. Wiedzieli, że wejście znajduje się gdzieś w połowie drogi na szczyt Smoczej Góry. Podczas tej wędrówki Bilbo ze zdziwieniem przyglądał się Maanie. Szła obok niego ze skupieniem oglądając stok góry. Hobbit już od dłuższego czasu obserwował elfkę. Dziwna wydawała mu się w obecności Tassadera. Tak jakby uciekała od niego wzrokiem. Nigdy nie przebywała z nim sam na sam, zawsze tak kierowała wszystkim, by ktoś jeszcze był w pobliżu. Teraz wydawała się bardziej zamyślona niż zwykle. Na jej twarzy malował się niepokój. Poza tym niezwykłe słowa starca z miasta Cieni Dawnych Dni zastanawiały Bilba, ale musiał odłożyć te przemyślenia na później, bo Elagor właśnie się zatrzymał.
- Spójrzcie - rzekł.
Wszyscy zwrócili wzrok w stronę gładkiej skalnej ściany. Nikt nie widział na niej żadnej najmniejszej rysy. Ale Elagor ze skupieniem pochylił się nad nią i szeptał jakieś dziwne słowa. W pewnym momencie skała drgnęła i zaczęła się rozchylać. Przewodnik wyprawy bez wahania wszedł w nowo odkryty ciemny korytarz, a reszta drużyny, rzuciwszy ostatnie być może spojrzenie na jasny świat, podążyła za nim.
Przez moment nie mogli przyzwyczaić się do zmroku, w którym się znaleźli, ale już po chwili Elagor zapalił pochodnię znalezioną przy wejściu. Posuwali się do przodu wolno, dokładnie badając korytarz. Bilbo przypomniał sobie, że kiedyś już szedł taka ciemną drogą na spotkanie strasznego smoka, ale było to tak dawno...
Szli przed siebie bardzo długo. Korytarz wił się, podnosił w górę, znowu opadał. Zdawało się wędrowcom, że ten tunel nie ma końca. Mylili się jednak. Po paru godzinach ujrzeli przed sobą jasny punkcik. Bardziej teraz ostrożnie posuwali się w jego kierunku. Gdy znaleźli się u wylotu korytarza, hobbit zatrzymał ich ruchem dłoni. Postanowił sam zbadać, skąd pochodzi jasność, bo, jak twierdził był, najmniejszy i najtrudniej byłoby go zobaczyć.
Podczołgał się do końca tunelu i wyjrzał z niego ostrożnie. Przed nim znajdowała się wielka jaskinia wysypana złotem, które niesamowicie błyszczało, oświetlając jej wnętrze. Na samym środku tej skalnej komnaty leżał wielki smok, ale było w nim coś dziwnego. Bilbo zauważył, że przez jego skórę nie przeświecało to charakterystyczne smocze, wewnętrzne światło. Zdziwiony hobbit zawrócił się po przyjaciół i już za chwile wszyscy patrzyli na wielkie cielsko Amluga - strażnika jaj.
- Ależ ten smok jest z kamienia - zauważył Telpur.
Miał rację. Gad leżał na złocie nieruchomo w nienaturalnej pozie. Towarzysze zeszli na dno jaskini po linie. Baldur obejrzał dokładnie smoka i stwierdził, że nie ma w nim ani iskry życia. szukam dobrego adwokata z Łodzi
- To by było zbyt proste - powiedział Elagor.
- Zgadzam się z tobą - rzekła Maana. - Musimy być bardzo ostrożni.
Rozeszli się po całej siedzibie Amluga w poszukiwaniu jaj. Pierwszy zauważył je Bilbo. Leżały w kącie jaskini na kosztownych tkaninach. Mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Hobbit z zachwytem wpatrywał się w ten piękny obrazek. Zawołał cicho przyjaciół. Najbliżej znajdował się Tulpur i to on dobiegł najszybciej do jaj.
- Jakie wspaniałe - szepnął wyciągając dłoń, by je dotknąć.
- Nie!!! - krzyknął Elagor, ale było już zapóźno
Kamienna skorupa pokrywająca cielsko strażnika Amluga zaczęło pękać i kruszyć się. Zanim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, smok rozwinął purpurowe skrzydła i stanął nad intruzami w całej swej okazałości. Przerażony Tulpur cofnął rękę, lecz straszny syn Glaurunga zaczął ziać ogniem mierząc w krasnoluda. Tulpur nie miał żadnej drogi ucieczki. Jego płonące ciało padło bez życia. Elagor i Baldur natarli z furią na smoka, gdy Telpur podbiegł do brat, próbując ugasić jego ubrania. W tym czasie Maana, która stała do tej pory na uboczu, podbiegła do hobbita, uklękła na jednym kolanie i dobyła ze swego kołczany strzałę. Nie była to zwykła strzała. Pochodziła z zamierzchłych czasów i była przekazywana z pokolenia na pokolenie w rodzie elfów. Pieśń głosiła, że jej drzewiec zrobiony był z Najświętszego Drzewa elfów.
- Posłuchaj, Bilbo, - zwróciła się do hobbita - powiedz Elrondowi, że jestem mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił.
- Sama mu to powiesz - odpowiedział Bilbo.
Elfka zamilkła. Już tylko bardzo precyzyjnie mierzyła w stronę smoka. Wtem w jej stronę rzuciła się jakaś zwinięta, szara postać. Błysnęła stał. Hobbit zasłonił Maanę przed napastnikiem, lecz ten odepchnął go z całej siły pod ścianę i zadał łuczniczce straszliwy cios. Napięta cięciwa jęknęła, a strzała przecinając powietrze wbiła się w oko Amluga. Smok wydał przeraźliwy odgłos i zaczął się miotać po jaskini. Bilbo zrozpaczony dobył swego Żądełka i ciął nieznajomego przez głowę. Jego przeciwnik z jękiem upadł na górę złotych monet. Elagor i Baldur, którzy do tej pory bezskutecznie walczyli z Amlugiem teraz podbiegli do Maany. Smok leżał na dnie jaskini i ciężko oddychał. Przewodnik wyprawy podszedł do strażnika jaj.
- Tyle lat strzegłem mego skarbu, wszystko zepsuliście niegodziwcy. - wysyczał Amlug z nienawiścią spoglądając jednym okiem na Elagora - Pożałujecie tego. Zemsta smoków was nie minie.
- Za długo tkwiłeś w tej jaskini - odparł Elagor - Smoki wymarły. A jeśli jakiś jeszcze żyje, to ukrywa się przed ludźmi jak tchórz.
Amlug dziko poderwał się ostatkiem sił, ale nie dosięgnął wojownika. Runął na złote włócznie zgromadzone przez niego wieki temu i skonał. Elagor chwiejąc się z wycięczenia zbliżył się do Maany, przy której klęczeli Baldur i Bilbo . Elfka oddychała jeszcze, ale resztki życia szybko z niej uchodziły.
- Maano! - zapłakał Bilbo - Wiedziałaś, że wyruszasz na śmierć, prawda?
- Tak - wyszeptała. - Ale musiałam to zrobić. Pamiętajcie o mnie i powiedzcie Elrondowi... Bilbo... ty wiesz... - to mówiąc skonała. Przyjaciele zrozpaczeni długo czuwali przy jej zwłokach.
Tulpur nie żył także. Nie wytrzymał żaru płomienia Amluga. Telpur nie mógł odżałować swego brata. Zakapturzonym zabójcą Maany okazał się Tassader. Był to zły człowiek - szpieg Nieprzyjaciela, który zamordował prawdziwego przewodnika po Andunie, by dostać się do drużyny. Kiedy nie było już strażnika - zniszczenie jaj nie stanowiło problemu. Elagor wypowiedział słowa zaklęcia i smocze jaja zaczęły tracić blask, stawały się coraz ciemniejsze, aż zamieniły się w głazy i rozpadły na tysiące kawałków.
Zadanie zostało wykonane, choć straty przerosły oczekiwania Bilba. Powrót do Rivendell nie był łatwy. Przyjaciele postanowili nie podróżować wodą, więc droga była dłuższa i smutniejsza.
Maana została w pamięci wszystkich uczestników, a jej męstwo utrwalono w pięknej pieśni, którą ułożył Elrond na wieść o śmierci łuczniczki.

Greg Gregorious