- Witaj! - odpowiedział Tulpur. - Jest zimno. Usiądź i ogrzej się przy ogniu.
W ten oto sposób drużyna poznała Tassadera. Wszyscy byli zadowoleni, że udało im się tak szybko go spotkać, tylko Maana miała dziwne uczucie.
- Nie podoba mi się ten człowiek - szepnęła cicho do siebie. Na tyle jednak głośno by usłyszał ją hobbit. Czyżby przeczuwała przyszłe problemy? Położyła się spać z ciężkim sercem.
Wodna droga okazała się dużo przyjemniejsza od marszu. Jednak krasnoludy nie cieszyły się bardzo z takiego środka transportu, bo członkowie ich plemienia nie przepadają za rzekami. Posuwali się do przodu dość szybko. Czas upływał. Już dziesięć dni płynęli z Tassaderem. Ich przewodnik po Anduinie nie okazał się rozmownym człowiekiem. Mimo, iż nie mówił zbyt wiele, obserwował towarzyszy podróży. Najbardziej odczuwała to Maana.
Pewnego wieczoru zeszli na ląd by odpocząć i zjeść kolację. Następnie ułożyli się do snu. Pierwszy wartę objął Bilbo. Zmierzch zapadł szybko. Noc była ciemna. Bilbo zaczynał drzemać, gdy nagle zauważył coś dziwnego - jasna łunę w głębi lądu. Zastanawiał się co to mogło być, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc postanowił sprawdzić, skąd bije ten blask. Obudził Baldura i Maanę, bo leżeli najbliżej. Zdecydowali, że nie będą zabierać ze sobą reszty kompanii i wyruszyli w stronę łuny.
Musieli przedzierać się przez gęste zarośla, ale w końcu wyszli na otwartą przestrzeń. Zrobili parę kroków i stanęli jak wryci. Przed nimi rozpościerał się niezwykły widok. Widzieli miasto, ale nie było ono zwykłym miastem. Mury, które je otaczały, zdawały się płonąć jakimś ciepłym, wewnętrznym światłem. Budynki miały strzeliste dachy, które było widać z daleka. Całe to miasto zdawało się unosić w powietrzu, otaczała je ze wszystkich stron mgła.
Bilbo przetarł oczy.
- Nie wiedziałem, że w tych stronach znajduje się jakaś osada - rzekł zdziwiony.
- Bo nie znajduje się - odparł Baldur.
- To nie jest zwykła osada - odezwała się Maana - To miasto Cieni Dawnych Dni. Nie wierzyłam, że ono naprawdę istnieje. Kiedyś opowiadano o nim legendy, ale widziało je tylko paru ludzi i nie chciano dać im wiary. Bardzo chętnie obejrzałabym z bliska to miasto.
- Więc na co czekamy? - spytał Bilbo i ruszył w stronę światła.
Maana i Baldur podążyli za nim. Wkrótce znaleźli się pod bramą, która stała otworem. Weszli. Rozejrzeli się. W mieście toczyło się normalne życie. Ludzie chodzili po ulicach. Wchodzili do domów, przystawali, rozmawiali ze sobą, ale było w ich zachowaniu coś dziwnego, wyglądali, jakby byli w półśnie - letargu. Baldur podszedł do jednego z mieszkańców tego dziwnego miejsca.
- Witaj. Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie znajduje się siedziba waszego władcy? - zwrócił się do niego.
Człowiek jednak nie tylko nie odpowiedział na pytanie, ale minął Baldura, jakby w ogóle go nie zauważył.
- Z nimi nie można się porozumieć - wyjaśniła Maana. - Nie widzą nas ani nie słyszą. Oni nie pochodzą z naszego czasu. To tylko cienie... - zamilkła.
Poszli dalej główną ulicą. Prowadziła ona do największego budynku w mieście. Najprawdopodobniej była to świątynia. U jej stóp zauważyli dziwnego człowieka. Wyglądał inaczej niż pozostali mieszkańcy miasta Cieni Dawnych Dni. Był starcem odzianym w łachmany. Spojrzał na trójkę przybyszy i rzekł do nich:
- Witajcie. Spodziewałem się was.
Przyjaciele stanęli zdziwieni.
- Więc widzisz nas? - zapytał Baldur.
- Oczywiście - odpowiedział nieznajomy.
- Kim jesteś? - podjął Bilbo.
- Jestem tylko starcem, ale służę wam radą - odparł.
Towarzysze nie znali tego człowieka, ale coś podpowiadało im, że mogą mu zaufać. Widzieli, że jest dobry i zna cel ich podróży.
- Powiedz, jak mamy znaleźć drogę przez Góry Szare - zwróciła się do nieznajomego Maana.
- Musicie poszukać starej drogi wierzb. Tylko ona zaprowadzi was do Smoczej Góry - bo chyba jej szukacie?
- Tak, jej szukamy - potwierdził Baldur - ale czy nie dasz nam jakiś wskazówek?
- Nic więcej nie mogę wam powiedzieć. Jeszcze tylko jedna rada: uważajcie na szpiega. Doszły mnie słuchy, że ktoś chce na was zastawić pułapkę. A teraz spieszcie się. To miasto nie jest bezpieczne. Jeśli długo się w nim przebywa, można zamienić się w cień i już na zawsze tu zostać.
- Dziękujemy ci. Wierzę, że twoja rada przyda się bardzo - powiedział Baldur.
- Ja także tak myślę - odparł starzec.
Kiedy przyjaciele zawrócili ku bramie, nieznajomy krzyknął:
- Maano, ty wiesz, prawda?
- Tak mistrzu, wiedziałam to zawsze...
Baldur i Bilbo nie zrozumieli, o co pytał starzec, ale nie było czasu na rozmyślania, więc szybko podążali w stronę murów.
Gdy oddalili się od miasta, jeszcze raz odwrócili się, by spojrzeć na nie. Zauważyli, że staje się ono coraz bledsze, a mgła wokół niego coraz gęstsza, aż w końcu nawet zarysy budynków zniknęły.
Po powrocie do obozu opowiedzieli, co im się przydarzyło i Elagor, Telpur i Tulpur nie mogli sobie darować, że podczas gdy oni spali, ich towarzysze przeżyli taką przygodę.
Wiele już dni płynęli przyjaciele ku Szarym Górom, aż pewnego dnia ujrzeli cel swojej podróży. Obrazek, który zobaczyli, nie wyglądał zachęcająco. Gołe skały, mnóstwo kamieni i prawie wcale zieleni. Tylko od czasu do czasu na tej niegościnnej ziemi rosły samotne drzewa. Uczestnicy wyprawy musieli pożegnać się z Anduiną i znowu rozpocząć pieszą wędrówkę.
Nie sposób opowiedzieć, ile niebezpieczeństw przeżyli, wspinając się na szczyty górskie i schodząc w doliny. Dni tak im się dłużyły, że tracili rachubę czasu. W tej wędrówce towarzyszył im Tassader, który nie chciał opuszczać nowych przyjaciół na najtrudniejszym odcinku drogi. Dopiero kiedy Bilbo zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek dojdą do legendarnej góry, znaleźli starą ścieżkę.
Dróżka ta była prawie całkiem zatarta, ale na jej skrajach rosły olbrzymie wierzby, dzięki którym można było śmiało iść do przodu, nie martwiąc się, że można z niej zboczyć.
Kiedy towarzysze minęli ostatnie drzewo, ujrzeli cel swojej podróży. Smocza Góra wznosiła się wysoko. Jej szczyt przesłaniały gęste chmury.
Hobbit nie wiedział, czy ma się cieszyć czy smucić. Z jednej strony był zadowolony, że ma za sobą trudną wędrówkę, z drugiej - obawiał się starcia ze smokiem.
Przyjaciele postanowili spędzić noc u stóp góry. Każdy z uczestników wyprawy zastanawiał się czy ich misja zostanie wykonana. Dookoła nie było słychać żadnych odgłosów. Szybko zapadła noc, a gwiazdy wydawały się bardzo blade, jakby bały się zabłysnąć jaśniej. Powietrze było ciężkie i Bilbo z trudem oddychał.
Wszystko, co go odtaczało, zdawało się być pełne oczekiwania. Hobbit był niespokojny. Wiedział, że znaków przyrody nie można ignorować. Nagle usłyszał jakieś dziwne dudnienie - jakby daleki grzmot. Przyjaciele spojrzeli na siebie. Elagor, który najszybciej wyczuł niebezpieczeństwo kazał wszystkim schować się za pniem ostatniej wierzby. Grzmot wzmagał się z każdą chwilą. Jeszcze moment i przestraszeni uczestnicy wyprawy ujrzeli źródło tego głuchego odgłosu. Była to lawina. Wielkie odłamy skalne sunęły po stoku góry niszcząc wszystko, co stanęło na ich drodze. Przyjaciele mieli szczęście, że rozbili obóz niedaleko wielkiej wierzby. Teraz zrozumieli, dlaczego drzewa, które napotykali, były tak dziwnie powyginane. Wszyscy ściśnięci stali przytuleni do pnia wierzby, a ziemia drżała pod ich stopami. Po krótkim czasie wszystko ucichło na chwilę, lecz przyjaciele przezornie nie wychylali się zza pnia. Tylko Tassader szczęśliwy, że lawina się skończyła, wyskoczył na otwarty teren. Elagor nie zdążył go zatrzymać. A ta chwila ciszy była tylko przerwą i za moment zaczęły toczyć się jeszcze większe kawałki skalne. Żaden z ukrytych za pniem towarzyszy nie mógł biec na pomoc Tssaderowi, bo kamienny deszcz padał zbyt gęsto. Bezradnie spoglądali na siebie, nie wiedząc, co robić. Gdy największe okruchy skał przetoczyły się koło drzewa, przyjaciele wyskoczyli zza pnia i rzucili się na poszukiwania Tassadera. Mieli nadzieję, że schował się za jakimś blokiem skalnym. Niestety nie udało im się znaleźć nierozsądnego kompana. Tylko jego rozerwany płaszcz leżał niedaleko miejsca obozowiska. Zasmuceni i zrezygnowani siedli obok siebie, patrząc w ziemię. Stracili jednego towarzysza zanim jeszcze weszli w głąb góry. Ten nieszczęśliwy wypadek nie był pomyślną wróżbą. W ich serca wkradło się zwątpienie. Siedzieli tak pół nocy myśląc, co należało robić. Nareszcie Elagor zdecydował:
- Rano ruszamy dalej. Jeśli Tassader przeżył jakimś cudem, będzie musiał poradzić sobie sam. Jest doświadczonym człowiekiem. Nie możemy teraz zawrócić. Mamy do wykonania zadanie - to jest najważniejsze - rzekł.
Rano rozpoczęli wspinaczkę. Wiedzieli, że wejście znajduje się gdzieś w połowie drogi na szczyt Smoczej Góry. Podczas tej wędrówki Bilbo ze zdziwieniem przyglądał się Maanie. Szła obok niego ze skupieniem oglądając stok góry. Hobbit już od dłuższego czasu obserwował elfkę. Dziwna wydawała mu się w obecności Tassadera. Tak jakby uciekała od niego wzrokiem. Nigdy nie przebywała z nim sam na sam, zawsze tak kierowała wszystkim, by ktoś jeszcze był w pobliżu. Teraz wydawała się bardziej zamyślona niż zwykle. Na jej twarzy malował się niepokój. Poza tym niezwykłe słowa starca z miasta Cieni Dawnych Dni zastanawiały Bilba, ale musiał odłożyć te przemyślenia na później, bo Elagor właśnie się zatrzymał.
- Spójrzcie - rzekł.
Wszyscy zwrócili wzrok w stronę gładkiej skalnej ściany. Nikt nie widział na niej żadnej najmniejszej rysy. Ale Elagor ze skupieniem pochylił się nad nią i szeptał jakieś dziwne słowa. W pewnym momencie skała drgnęła i zaczęła się rozchylać. Przewodnik wyprawy bez wahania wszedł w nowo odkryty ciemny korytarz, a reszta drużyny, rzuciwszy ostatnie być może spojrzenie na jasny świat, podążyła za nim.
Przez moment nie mogli przyzwyczaić się do zmroku, w którym się znaleźli, ale już po chwili Elagor zapalił pochodnię znalezioną przy wejściu. Posuwali się do przodu wolno, dokładnie badając korytarz. Bilbo przypomniał sobie, że kiedyś już szedł taka ciemną drogą na spotkanie strasznego smoka, ale było to tak dawno...
Szli przed siebie bardzo długo. Korytarz wił się, podnosił w górę, znowu opadał. Zdawało się wędrowcom, że ten tunel nie ma końca. Mylili się jednak. Po paru godzinach ujrzeli przed sobą jasny punkcik. Bardziej teraz ostrożnie posuwali się w jego kierunku. Gdy znaleźli się u wylotu korytarza, hobbit zatrzymał ich ruchem dłoni. Postanowił sam zbadać, skąd pochodzi jasność, bo, jak twierdził był, najmniejszy i najtrudniej byłoby go zobaczyć.
Podczołgał się do końca tunelu i wyjrzał z niego ostrożnie. Przed nim znajdowała się wielka jaskinia wysypana złotem, które niesamowicie błyszczało, oświetlając jej wnętrze. Na samym środku tej skalnej komnaty leżał wielki smok, ale było w nim coś dziwnego. Bilbo zauważył, że przez jego skórę nie przeświecało to charakterystyczne smocze, wewnętrzne światło. Zdziwiony hobbit zawrócił się po przyjaciół i już za chwile wszyscy patrzyli na wielkie cielsko Amluga - strażnika jaj.
- Ależ ten smok jest z kamienia - zauważył Telpur.
Miał rację. Gad leżał na złocie nieruchomo w nienaturalnej pozie. Towarzysze zeszli na dno jaskini po linie. Baldur obejrzał dokładnie smoka i stwierdził, że nie ma w nim ani iskry życia.
szukam dobrego adwokata z Łodzi
- To by było zbyt proste - powiedział Elagor.
- Zgadzam się z tobą - rzekła Maana. - Musimy być bardzo ostrożni.
Rozeszli się po całej siedzibie Amluga w poszukiwaniu jaj. Pierwszy zauważył je Bilbo. Leżały w kącie jaskini na kosztownych tkaninach. Mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Hobbit z zachwytem wpatrywał się w ten piękny obrazek. Zawołał cicho przyjaciół. Najbliżej znajdował się Tulpur i to on dobiegł najszybciej do jaj.
- Jakie wspaniałe - szepnął wyciągając dłoń, by je dotknąć.
- Nie!!! - krzyknął Elagor, ale było już zapóźno
Kamienna skorupa pokrywająca cielsko strażnika Amluga zaczęło pękać i kruszyć się. Zanim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, smok rozwinął purpurowe skrzydła i stanął nad intruzami w całej swej okazałości. Przerażony Tulpur cofnął rękę, lecz straszny syn Glaurunga zaczął ziać ogniem mierząc w krasnoluda. Tulpur nie miał żadnej drogi ucieczki. Jego płonące ciało padło bez życia. Elagor i Baldur natarli z furią na smoka, gdy Telpur podbiegł do brat, próbując ugasić jego ubrania. W tym czasie Maana, która stała do tej pory na uboczu, podbiegła do hobbita, uklękła na jednym kolanie i dobyła ze swego kołczany strzałę. Nie była to zwykła strzała. Pochodziła z zamierzchłych czasów i była przekazywana z pokolenia na pokolenie w rodzie elfów. Pieśń głosiła, że jej drzewiec zrobiony był z Najświętszego Drzewa elfów.
- Posłuchaj, Bilbo, - zwróciła się do hobbita - powiedz Elrondowi, że jestem mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił.
- Sama mu to powiesz - odpowiedział Bilbo.
Elfka zamilkła. Już tylko bardzo precyzyjnie mierzyła w stronę smoka. Wtem w jej stronę rzuciła się jakaś zwinięta, szara postać. Błysnęła stał. Hobbit zasłonił Maanę przed napastnikiem, lecz ten odepchnął go z całej siły pod ścianę i zadał łuczniczce straszliwy cios. Napięta cięciwa jęknęła, a strzała przecinając powietrze wbiła się w oko Amluga. Smok wydał przeraźliwy odgłos i zaczął się miotać po jaskini. Bilbo zrozpaczony dobył swego Żądełka i ciął nieznajomego przez głowę. Jego przeciwnik z jękiem upadł na górę złotych monet. Elagor i Baldur, którzy do tej pory bezskutecznie walczyli z Amlugiem teraz podbiegli do Maany. Smok leżał na dnie jaskini i ciężko oddychał. Przewodnik wyprawy podszedł do strażnika jaj.
- Tyle lat strzegłem mego skarbu, wszystko zepsuliście niegodziwcy. - wysyczał Amlug z nienawiścią spoglądając jednym okiem na Elagora - Pożałujecie tego. Zemsta smoków was nie minie.
- Za długo tkwiłeś w tej jaskini - odparł Elagor - Smoki wymarły. A jeśli jakiś jeszcze żyje, to ukrywa się przed ludźmi jak tchórz.
Amlug dziko poderwał się ostatkiem sił, ale nie dosięgnął wojownika. Runął na złote włócznie zgromadzone przez niego wieki temu i skonał. Elagor chwiejąc się z wycięczenia zbliżył się do Maany, przy której klęczeli Baldur i Bilbo . Elfka oddychała jeszcze, ale resztki życia szybko z niej uchodziły.
- Maano! - zapłakał Bilbo - Wiedziałaś, że wyruszasz na śmierć, prawda?
- Tak - wyszeptała. - Ale musiałam to zrobić. Pamiętajcie o mnie i powiedzcie Elrondowi... Bilbo... ty wiesz... - to mówiąc skonała. Przyjaciele zrozpaczeni długo czuwali przy jej zwłokach.
Tulpur nie żył także. Nie wytrzymał żaru płomienia Amluga. Telpur nie mógł odżałować swego brata. Zakapturzonym zabójcą Maany okazał się Tassader. Był to zły człowiek - szpieg Nieprzyjaciela, który zamordował prawdziwego przewodnika po Andunie, by dostać się do drużyny. Kiedy nie było już strażnika - zniszczenie jaj nie stanowiło problemu. Elagor wypowiedział słowa zaklęcia i smocze jaja zaczęły tracić blask, stawały się coraz ciemniejsze, aż zamieniły się w głazy i rozpadły na tysiące kawałków.
Zadanie zostało wykonane, choć straty przerosły oczekiwania Bilba. Powrót do Rivendell nie był łatwy. Przyjaciele postanowili nie podróżować wodą, więc droga była dłuższa i smutniejsza.
Maana została w pamięci wszystkich uczestników, a jej męstwo utrwalono w pięknej pieśni, którą ułożył Elrond na wieść o śmierci łuczniczki.
Greg Gregorious